Polacy to naród
narzekający i kłótliwy. I z obu tych cech wynika nasza swojego
rodzaju łatwość wyrażania sprzeciwu wobec władzy. Nie jest to
nic nowego, bo od stuleci zdolni jesteśmy do ogólnonarodowego
buntu. Czy to powstanie, czy wojna czy też zwykły strajk. Jak się
nam nie podoba, to górnicy i rolnicy blokują drogi, pielęgniarki
rozbijają w Warszawie miasteczko a nauczyciele głodują, studenci
demonstrują, a mniej ekstrawertyczni podpisują petycję. I prędzej
czy później coś tym naszym sprzeciwem wypracowujemy. I czy uznamy
to za zaletę czy wadę narodu, w chorobie i biedzie złączyć się
potrafim. Solidarność!
Hiszpanie to naród
uśmiechnięty i ugodowy. Stąd zbuntować się im trudniej. Tak samo
jak my, narzekają na polityków i tak samo charakteryzują się
dużym dystansem wobec władzy – my to my (uciemiężony lud) , a
oni to oni (politycy). Ale, gdy tak, jak w Polsce organizacje lokalne
jeszcze kuleją i świadomość skuteczności inicjatyw obywatelskich
jest dość niska (bo to wszystko, to powinni zrobić oni, politycy,
a nie my!) tu kuleje też świadomość możliwości jawnego
sprzeciwu. Co jest nagminnie wykorzystywane przez polityków.
Stąd nie zaczęto
protestować przeciwko skorumpowanym politykom i ich decyzjom
wcześniej. Dopiero teraz, gdy decyzje realnie wpływają na życie
obywateli. Gdy poobniżano im pensje, gdy świat widzi jak Hiszpański
król jeździ do Afryki polować na słonie broniąc jednocześnie
praw zwierząt, gdy reformy oświaty nie tylko obniżają poziom
edukacji ale i ograniczają możliwość studiowania młodzieży z
rodzin niezamożnych.
Oraz wreszcie, gdy
zauważono ile kosztuje utrzymanie polityków - przez rozczłonkowanie
funkcji we wspólnotach autonomicznych (w Hiszpanii jest ich 17 i to
coś jak nasze województwa, tylko bardziej niezalezne – hiszp.
comunidades autonomas) Hiszpania ma więcej polityków niż np.
Niemcy. Zauwazono również koszt złych inwestycji.
Malowniczy krajobraz
Hiszpanii uzupełniają pustostany lub niedokończone hotele czy domy
z okresu mega-konstrukcji, których teraz nikt nie jest w stanie
wykończyć, odkupić, utrzymać czy nawet rozebrać. A ogromne
połacie terenu zajmują bezużyteczne lotniska. Tak tak, np. w
okolicy Castellónu de la Plana otwarto zeszłego lata nowiutkie
lotnisko, które od tamtego czasu nie obsłużyło ANI JEDNEGO lotu.
Zresztą trudno się dziwić, jeżeli w takiej samej odległości od
Castellónu znajduje się świetnie prosperujące lotnisko w
Walencji. Ale znany polityk chciał coś zrobić dla społeczności
lokalnej (oficjalnie) i zbudował lotnisko. I wyobraź sobie, że tym
sposobem w Hiszpanii są 42 działające (ale czy rentowne?) lotniska
i z tego, co mi wiadomo, co najmniej 3 (Castellón, Ciudad Real,
Lerida) niedziałające.
Gdy już zaczęto
protestować okazało się, że to nie takie proste. Bo jak widać
ani maszerujący z każdego większego miasta w Hiszpanii do Madrytu
protestujący nie osiągnęli nic (prócz zwrócenia na siebie uwagi
mediów), ani Ci, którzy stworzyli w stolicy miasteczko
strajkujących. Bo władz sobie czeka aż się tłum protestowaniem
znudzi i rozejdzie, albo mu pomaga rozejść się trochę szybciej z
pomocą tarczy i gumowych kul
Ostatnio modną formą
protestu stało się obrabowywanie supermarketów w Andaluzji. Grupa
osób wkracza do sklepu, zapełnia wózki podstawowymi artykułami
(chleb, mleko itd.) i z tymże wózkiem wyjeżdżają ze sklepu, by
przekazać artykuły organizacjom pomagającym biednym andaluzyjskim
rodzinom. W ten sposób protestujący chcą pokazać, że sytuacja
jest tak zła, że Hiszpanie muszą kraść aby wyżywić swoje
rodziny. Ten sposob podchwycil również jeden z politykow i dziś
przewodniczyl takiej akcji. Szlachetne czy głupie, sensowne czy nie
- ocenę takiej formy protestu pozostawiam Czytelnikowi.
Widać jednak
wyraźnie, że społeczeństwo się obudziło. Ogromną przeszkodą
jednak w zorganizowaniu się i wspólnym, narodowym protestowaniu
jest poczucie odrębności wspólnot autonomicznych. Oprócz ruchów
separatystycznych Basków i Katalończyków, o których słyszymy w
telewizji, trzeba zaznaczyć, że tak naprawdę każdy region
Hiszpanii to inny dialekt, różnice w kuchni, tradycjach, a przede
wszystkim poczucie odrębności mieszkańców. Przynależność do
danej wspólnoty autonomicznej, to ważny składnik tożsamości
Hiszpana. Identyfikują się z miejscem, z którego pochodzą.
Dobrze, w Polsce też mamy Ślązaków, Górali, Kaszubów, ale
wszyscy jesteśmy Polakami, z tego samego kraju. A Hiszpan
przedstawiając się nie powie tylko, że jest Hiszpanem, tylko
zawsze doda skąd jest.
Znajomy opowiedzial, by zobrazowac stopien poczucia odrebnosci kazdego regionu historie, gdy to delegacja 5 hiszpanskich politykow z roznych wspolnot autonomicznych pojechala do Argentyny czy Wenezueli. Kazdy polityk zabral ze soba... tlumacza, by byc zrozumianym na miejscu gdy bedzie mowil nie w castellano, czyli urzedowym Hiszpanskim, a w swoim wlasnym jezyku tj. catalan, valenciano, euskara czy dialekcie. Mozemy sobie jedynie sprobowac wyobrazic miny politykow z Ameryki Poludniowej. Nie wierzylabym jednak tej historii w zupelnosci ze wzgledu na dosc specyficzny swiatopoglad znajomego (praktykujacy katolik, gej, przeciwnik wspolnot autonomicznych). Jednak anegdota nakresla specyfike zjawiska.
I stąd w dobie
kryzysu każda wspólnota autonomiczna chce wyciągnąć dla siebie
jak najwięcej. Dlatego Hiszpanom trudno zjednoczyć się we wspólnej
walce przeciwko politykom, bo zewsząd słyszymy odrębny głos
każdej ze wspólnot. A słychać go mediów, zawsze skłaniających
się ku którejś ze stron.
Jednak obudzili się.
I dyskutują. I krytykują. I chcą coś zrobić. Tylko nie za bardzo
jeszcze wiedzą jak. Szukają sposobu.
Życzę, żeby sprawę
rozwiązano w bezkrwawej rewolucji. Nie poprzez wojnę domową.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz