poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Hiszpanów sposób na kryzys


Polacy to naród narzekający i kłótliwy. I z obu tych cech wynika nasza swojego rodzaju łatwość wyrażania sprzeciwu wobec władzy. Nie jest to nic nowego, bo od stuleci zdolni jesteśmy do ogólnonarodowego buntu. Czy to powstanie, czy wojna czy też zwykły strajk. Jak się nam nie podoba, to górnicy i rolnicy blokują drogi, pielęgniarki rozbijają w Warszawie miasteczko a nauczyciele głodują, studenci demonstrują, a mniej ekstrawertyczni podpisują petycję. I prędzej czy później coś tym naszym sprzeciwem wypracowujemy. I czy uznamy to za zaletę czy wadę narodu, w chorobie i biedzie złączyć się potrafim. Solidarność!
Hiszpanie to naród uśmiechnięty i ugodowy. Stąd zbuntować się im trudniej. Tak samo jak my, narzekają na polityków i tak samo charakteryzują się dużym dystansem wobec władzy – my to my (uciemiężony lud) , a oni to oni (politycy). Ale, gdy tak, jak w Polsce organizacje lokalne jeszcze kuleją i świadomość skuteczności inicjatyw obywatelskich jest dość niska (bo to wszystko, to powinni zrobić oni, politycy, a nie my!) tu kuleje też świadomość możliwości jawnego sprzeciwu. Co jest nagminnie wykorzystywane przez polityków.
Stąd nie zaczęto protestować przeciwko skorumpowanym politykom i ich decyzjom wcześniej. Dopiero teraz, gdy decyzje realnie wpływają na życie obywateli. Gdy poobniżano im pensje, gdy świat widzi jak Hiszpański król jeździ do Afryki polować na słonie broniąc jednocześnie praw zwierząt, gdy reformy oświaty nie tylko obniżają poziom edukacji ale i ograniczają możliwość studiowania młodzieży z rodzin niezamożnych.
Oraz wreszcie, gdy zauważono ile kosztuje utrzymanie polityków - przez rozczłonkowanie funkcji we wspólnotach autonomicznych (w Hiszpanii jest ich 17 i to coś jak nasze województwa, tylko bardziej niezalezne – hiszp. comunidades autonomas) Hiszpania ma więcej polityków niż np. Niemcy. Zauwazono również koszt złych inwestycji.
Malowniczy krajobraz Hiszpanii uzupełniają pustostany lub niedokończone hotele czy domy z okresu mega-konstrukcji, których teraz nikt nie jest w stanie wykończyć, odkupić, utrzymać czy nawet rozebrać. A ogromne połacie terenu zajmują bezużyteczne lotniska. Tak tak, np. w okolicy Castellónu de la Plana otwarto zeszłego lata nowiutkie lotnisko, które od tamtego czasu nie obsłużyło ANI JEDNEGO lotu. Zresztą trudno się dziwić, jeżeli w takiej samej odległości od Castellónu znajduje się świetnie prosperujące lotnisko w Walencji. Ale znany polityk chciał coś zrobić dla społeczności lokalnej (oficjalnie) i zbudował lotnisko. I wyobraź sobie, że tym sposobem w Hiszpanii są 42 działające (ale czy rentowne?) lotniska i z tego, co mi wiadomo, co najmniej 3 (Castellón, Ciudad Real, Lerida) niedziałające.
Gdy już zaczęto protestować okazało się, że to nie takie proste. Bo jak widać ani maszerujący z każdego większego miasta w Hiszpanii do Madrytu protestujący nie osiągnęli nic (prócz zwrócenia na siebie uwagi mediów), ani Ci, którzy stworzyli w stolicy miasteczko strajkujących. Bo władz sobie czeka aż się tłum protestowaniem znudzi i rozejdzie, albo mu pomaga rozejść się trochę szybciej z pomocą tarczy i gumowych kul


Ostatnio modną formą protestu stało się obrabowywanie supermarketów w Andaluzji. Grupa osób wkracza do sklepu, zapełnia wózki podstawowymi artykułami (chleb, mleko itd.) i z tymże wózkiem wyjeżdżają ze sklepu, by przekazać artykuły organizacjom pomagającym biednym andaluzyjskim rodzinom. W ten sposób protestujący chcą pokazać, że sytuacja jest tak zła, że Hiszpanie muszą kraść aby wyżywić swoje rodziny. Ten sposob podchwycil również jeden z politykow i dziś przewodniczyl takiej akcji. Szlachetne czy głupie, sensowne czy nie - ocenę takiej formy protestu pozostawiam Czytelnikowi.



Widać jednak wyraźnie, że społeczeństwo się obudziło. Ogromną przeszkodą jednak w zorganizowaniu się i wspólnym, narodowym protestowaniu jest poczucie odrębności wspólnot autonomicznych. Oprócz ruchów separatystycznych Basków i Katalończyków, o których słyszymy w telewizji, trzeba zaznaczyć, że tak naprawdę każdy region Hiszpanii to inny dialekt, różnice w kuchni, tradycjach, a przede wszystkim poczucie odrębności mieszkańców. Przynależność do danej wspólnoty autonomicznej, to ważny składnik tożsamości Hiszpana. Identyfikują się z miejscem, z którego pochodzą. Dobrze, w Polsce też mamy Ślązaków, Górali, Kaszubów, ale wszyscy jesteśmy Polakami, z tego samego kraju. A Hiszpan przedstawiając się nie powie tylko, że jest Hiszpanem, tylko zawsze doda skąd jest.
Znajomy opowiedzial, by zobrazowac stopien poczucia odrebnosci kazdego regionu historie, gdy to delegacja 5 hiszpanskich politykow z roznych wspolnot autonomicznych pojechala do Argentyny czy Wenezueli. Kazdy polityk zabral ze soba... tlumacza, by byc zrozumianym na miejscu gdy bedzie mowil nie w castellano, czyli urzedowym Hiszpanskim, a w swoim wlasnym jezyku tj. catalan, valenciano, euskara czy dialekcie. Mozemy sobie jedynie sprobowac wyobrazic miny politykow z Ameryki Poludniowej. Nie wierzylabym jednak tej historii w zupelnosci ze wzgledu na dosc specyficzny swiatopoglad znajomego (praktykujacy katolik, gej, przeciwnik wspolnot autonomicznych). Jednak anegdota nakresla specyfike zjawiska.
I stąd w dobie kryzysu każda wspólnota autonomiczna chce wyciągnąć dla siebie jak najwięcej. Dlatego Hiszpanom trudno zjednoczyć się we wspólnej walce przeciwko politykom, bo zewsząd słyszymy odrębny głos każdej ze wspólnot. A słychać go mediów, zawsze skłaniających się ku którejś ze stron.
Jednak obudzili się. I dyskutują. I krytykują. I chcą coś zrobić. Tylko nie za bardzo jeszcze wiedzą jak. Szukają sposobu.
Życzę, żeby sprawę rozwiązano w bezkrwawej rewolucji. Nie poprzez wojnę domową.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz