środa, 3 października 2012

Przerwa

Drodzy czytelnicy!

chwilowo nie ma mnie w Hiszpanii, a przebywam na terenie Chińskiej Republiki Ludowej.
Zatem zawieszam do odwołania pisanie na tym blogu, bo zebrało się mnóstwo obserwacji na temat Chin, których szkoda było by nie opisać! Chętnych i ciekawskich zapraszam na

www.djmadeinchina.blogspot.com

czwartek, 30 sierpnia 2012

Słowo o imigrantach


Nie ukrywajmy, Polska - w porównaniu z innymi państwami europejskimi - nie jest krajem zróżnicowanym kulturowo. Stąd tez nie dotyczą nas kwestie konfliktów międzykulturowych czy religijnych o których słyszymy w telewizji. Owszem, mamy mniejszości narodowe i etniczne, przedstawicieli innych religii a nawet i czasem spotkamy na ulicy kogoś o innym kolorze skóry, ale do Londynu czy Barcelony nam daleko. Prawie wszyscy jesteśmy białymi katolikami.
Stąd też łatwo się wypowiadać zarówno tym otwartym na migrację, jak i tym otwartym trochę mniej lub wcale, bo podstawa wypowiedzi jest czysto teoretyczna. Możemy bazować na faktach z innych państw, ale nie przekłada się to na własne podwórko. I nie czas i miejsce by roztrząsać dlaczego tak, czy jesteśmy otwartym państwem bez stosów czy bandą rasistów – przenieśmy się na Półwysep Iberyjski.
Tu krajobraz jawi się zgoła inaczej.
W latach 1997-2007 w Hiszpanii powstało 6 mln miejsc pracy, z czego aż 40 proc. zajęli cudzoziemcy. Ich populacja w Hiszpanii w ciągu ostatnich dziesięciu lat wzrosła o 500 proc., do poziomu 5,7 mln, i stanowi ponad 12 proc. łącznej liczby ludności.

Gdy do sektora budownictwa przyszedł kryzys, rząd ograniczył znacznie programy rekrutowania robotników za granicą oraz zaostrzył przepisy imigracyjne. Hiszpania stworzyła również Program Dobrowolnych Powrotów, wypłacając zakumulowane zasiłki dla bezrobotnych jednorazowo osobom, które decydują się na powrót do domu.
Najwięcej imigrantów napłynęło z krajów Ameryki Południowej, Rumunii i Maroka. Obecnie stopa bezrobocia wśród imigrantów wynosi 30 proc., w porównaniu ze średnio 20 proc. w całej gospodarce.
W 2009 roku populacja imigrantów wzrosła jedynie o 1 proc., podczas gdy na przykład w 2007 aż o 17 proc. Prawie nigdy nie zdarza się, by populacja imigrantów spadła, nawet w najgłębszej recesji, większość z nich bowiem decyduje się zostać, nawet gdy nie ma pracy, choćby ze względu na opiekę zdrowotną i szkolnictwo, pisze "The Wall Street Journal".”


I tegoroczne dane statystyczne:
Obcokrajowcy w Hiszpanii - podzial na Europe i reszte Swiata
Obcokrajowcy w Hiszpanii - podzial wg prowincji 



Obcokrajowcy w Hiszpanii - podzial wg regionu pochodzenia i plci 


Powyzsze dane dotycza obcokrajowcow przebywajacych w Hiszpanii legalnie, zarejestrowanych. Największymi grupami imigrantów są przybysze z Ameryki Południowej i Rumunii. O ile tych pierwszych traktuje się jak „swoich” (takich trochę gorszych, ale swoich), to drugich uważa się za plagę. Sytuacja zdaje mi się być analogiczna do pozycji Turków w Niemczech. Najpierw otworzono dla nich rynek pracy, by robili to, czego rodzimi mieszkańcy kraju nie chcą, a potem, gdy pracownicy ściągnęli do kraju swoje rodziny i stali się zbyt widoczni, zaczęto narzekać.
W Polsce przecież również nie mamy o Rumunach najlepszego zdania, tak samo zresztą jak o Cyganach i… o kim właściwie mamy dobre zdanie?
Jednak zupełnie normalnym i naturalnym jest, że swoją grupę zawsze ocenia się lepiej niż grupę obcą, skąd powstają stereotypy i uprzedzenia. (zainteresowanych procesami grupowymi i postrzeganiem grupy własnej i obcej zapraszam do lektury „Psychologii społecznej” Elliota Aronsona). Słyszy się mniej lub bardziej śmieszne żarty (każdy zna przynajmniej jeden) i chamskie wyzwiska. Nie wyrażam tu aprobaty, ale zaznaczam iż jest to zjawisko codzienne.
Jednak z racji skali imigracji sytuacja w obu krajach wygląda inaczej, co pierwszy raz jest dla mnie widoczne gołym okiem. Doświadczam masowego sprzeciwu i siły uprzedzeń skierowanych w stronę Rumuńskich imigrantów.
Też jestem przecież imigrantem, ale Hiszpanom to nie przeszkadza. „Masz pracę, jesteś czysta, nie kradniesz i nie ciągniesz od państwa świadczeń socjalnych”, słyszę. I to nic, że Hiszpanie w innych państwach też kradną i też migrują za pracą bez znajomości języka (tak samo jak Polacy do Anglii czy Niemiec). Nie powinni- mówią- tak samo, jak i oni nie chcą, by ktoś do ich państwa przyjeżdżał kraść. Zgoda.
Ale dlaczego Rumuni kradną? Bo mają duże rodziny a za to nie mają pracy. Dlaczego nie mają pracy? Bo nie daje się im możliwości. Bo teraz mało kto ma pracę.
By legalnie mieszkać w Hiszpanii (dotyczy to okresu powyżej 3 miesięcy) należy wyrobić Kartę Pobytu. Do tego potrzebne jest zaświadczenie o zatrudnieniu od pracodawcy (co rozumiem) lub posiadanie 30tys euro na koncie (co jest dla mnie trochę niejasne. Przypuszczam, że jest to gwarancja, że imigrant przynajmniej przez kilka pierwszych miesięcy swojego legalnego pobytu w Hiszpanii nie będzie kradł). Nie chcę tu usprawiedliwiać ani krytykować ani jednych ani drugich.
Bądźmy szczerzy, imigranci to nie zawsze zorganizowana grupa złodziei. Rumuńska młodzież przyjeżdża na studia, wszyscy mili, uśmiechnięci, znający po 3 języki obce. Hiszpańskie domu sprzątają Rumuńskie pokojówki. Nie są idiotami i doskonale wiedzą, co się o nich mówi.
A mówi się zawsze źle. Opinie słyszę od prawicowców i lewaków, starych i młodych, po studiach i po podstawówce. A Ci „dobrzy Rumuni” to wyjątki potwierdzające regułę. To Rumun, ale dobry Rumun, pracowity. Rumuni nie są wpuszczani do Hiszpańskich dyskotek, bo nie wiadomo, co tam narobią. Oczywiście wyjątkiem jest, gdy jeden Rumun wchodzi z grupą 5 Hiszpanów (to jeden z tych dobrych!). Otwierają więc swoje dyskoteki, gdzie mogą się bawić bez obaw. Ale to już segregacja! Brak integracji! Niechęć asymilacji i przyjęcia hiszpańskiego stylu życia!
Rumuni jednak przyjeżdżają każdego dnia, stawiając się sami na niższym szczeblu hierarchii społecznej i zaciskając zęby, zostają. Dlaczego? Za chlebem? Za lepszym życiem? Nie wiem.
Wiem natomiast, że w społeczeństwie bulgocze. Bulgocze i wrze wszędzie mniej więcej to samo. W Niemczech-Turcy, we Francji-ograniczenia wolności religii, w Norwegii-Bravik, w Polsce-coraz silniejsze ruchy nacjonalistyczne wśród młodych.
Bulgocze.

DLA ŻĄDNYCH WIĘKSZEJ ILOŚCI INFORMACJI:
– trochę więcej o migracji
- Pełny tegoroczny raport Ministerstwa Pracy dot. imigracji (po hiszpańsku, ale nazwy państw i dane statystyczne łatwo odczytać)

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Hiszpanów sposób na kryzys


Polacy to naród narzekający i kłótliwy. I z obu tych cech wynika nasza swojego rodzaju łatwość wyrażania sprzeciwu wobec władzy. Nie jest to nic nowego, bo od stuleci zdolni jesteśmy do ogólnonarodowego buntu. Czy to powstanie, czy wojna czy też zwykły strajk. Jak się nam nie podoba, to górnicy i rolnicy blokują drogi, pielęgniarki rozbijają w Warszawie miasteczko a nauczyciele głodują, studenci demonstrują, a mniej ekstrawertyczni podpisują petycję. I prędzej czy później coś tym naszym sprzeciwem wypracowujemy. I czy uznamy to za zaletę czy wadę narodu, w chorobie i biedzie złączyć się potrafim. Solidarność!
Hiszpanie to naród uśmiechnięty i ugodowy. Stąd zbuntować się im trudniej. Tak samo jak my, narzekają na polityków i tak samo charakteryzują się dużym dystansem wobec władzy – my to my (uciemiężony lud) , a oni to oni (politycy). Ale, gdy tak, jak w Polsce organizacje lokalne jeszcze kuleją i świadomość skuteczności inicjatyw obywatelskich jest dość niska (bo to wszystko, to powinni zrobić oni, politycy, a nie my!) tu kuleje też świadomość możliwości jawnego sprzeciwu. Co jest nagminnie wykorzystywane przez polityków.
Stąd nie zaczęto protestować przeciwko skorumpowanym politykom i ich decyzjom wcześniej. Dopiero teraz, gdy decyzje realnie wpływają na życie obywateli. Gdy poobniżano im pensje, gdy świat widzi jak Hiszpański król jeździ do Afryki polować na słonie broniąc jednocześnie praw zwierząt, gdy reformy oświaty nie tylko obniżają poziom edukacji ale i ograniczają możliwość studiowania młodzieży z rodzin niezamożnych.
Oraz wreszcie, gdy zauważono ile kosztuje utrzymanie polityków - przez rozczłonkowanie funkcji we wspólnotach autonomicznych (w Hiszpanii jest ich 17 i to coś jak nasze województwa, tylko bardziej niezalezne – hiszp. comunidades autonomas) Hiszpania ma więcej polityków niż np. Niemcy. Zauwazono również koszt złych inwestycji.
Malowniczy krajobraz Hiszpanii uzupełniają pustostany lub niedokończone hotele czy domy z okresu mega-konstrukcji, których teraz nikt nie jest w stanie wykończyć, odkupić, utrzymać czy nawet rozebrać. A ogromne połacie terenu zajmują bezużyteczne lotniska. Tak tak, np. w okolicy Castellónu de la Plana otwarto zeszłego lata nowiutkie lotnisko, które od tamtego czasu nie obsłużyło ANI JEDNEGO lotu. Zresztą trudno się dziwić, jeżeli w takiej samej odległości od Castellónu znajduje się świetnie prosperujące lotnisko w Walencji. Ale znany polityk chciał coś zrobić dla społeczności lokalnej (oficjalnie) i zbudował lotnisko. I wyobraź sobie, że tym sposobem w Hiszpanii są 42 działające (ale czy rentowne?) lotniska i z tego, co mi wiadomo, co najmniej 3 (Castellón, Ciudad Real, Lerida) niedziałające.
Gdy już zaczęto protestować okazało się, że to nie takie proste. Bo jak widać ani maszerujący z każdego większego miasta w Hiszpanii do Madrytu protestujący nie osiągnęli nic (prócz zwrócenia na siebie uwagi mediów), ani Ci, którzy stworzyli w stolicy miasteczko strajkujących. Bo władz sobie czeka aż się tłum protestowaniem znudzi i rozejdzie, albo mu pomaga rozejść się trochę szybciej z pomocą tarczy i gumowych kul


Ostatnio modną formą protestu stało się obrabowywanie supermarketów w Andaluzji. Grupa osób wkracza do sklepu, zapełnia wózki podstawowymi artykułami (chleb, mleko itd.) i z tymże wózkiem wyjeżdżają ze sklepu, by przekazać artykuły organizacjom pomagającym biednym andaluzyjskim rodzinom. W ten sposób protestujący chcą pokazać, że sytuacja jest tak zła, że Hiszpanie muszą kraść aby wyżywić swoje rodziny. Ten sposob podchwycil również jeden z politykow i dziś przewodniczyl takiej akcji. Szlachetne czy głupie, sensowne czy nie - ocenę takiej formy protestu pozostawiam Czytelnikowi.



Widać jednak wyraźnie, że społeczeństwo się obudziło. Ogromną przeszkodą jednak w zorganizowaniu się i wspólnym, narodowym protestowaniu jest poczucie odrębności wspólnot autonomicznych. Oprócz ruchów separatystycznych Basków i Katalończyków, o których słyszymy w telewizji, trzeba zaznaczyć, że tak naprawdę każdy region Hiszpanii to inny dialekt, różnice w kuchni, tradycjach, a przede wszystkim poczucie odrębności mieszkańców. Przynależność do danej wspólnoty autonomicznej, to ważny składnik tożsamości Hiszpana. Identyfikują się z miejscem, z którego pochodzą. Dobrze, w Polsce też mamy Ślązaków, Górali, Kaszubów, ale wszyscy jesteśmy Polakami, z tego samego kraju. A Hiszpan przedstawiając się nie powie tylko, że jest Hiszpanem, tylko zawsze doda skąd jest.
Znajomy opowiedzial, by zobrazowac stopien poczucia odrebnosci kazdego regionu historie, gdy to delegacja 5 hiszpanskich politykow z roznych wspolnot autonomicznych pojechala do Argentyny czy Wenezueli. Kazdy polityk zabral ze soba... tlumacza, by byc zrozumianym na miejscu gdy bedzie mowil nie w castellano, czyli urzedowym Hiszpanskim, a w swoim wlasnym jezyku tj. catalan, valenciano, euskara czy dialekcie. Mozemy sobie jedynie sprobowac wyobrazic miny politykow z Ameryki Poludniowej. Nie wierzylabym jednak tej historii w zupelnosci ze wzgledu na dosc specyficzny swiatopoglad znajomego (praktykujacy katolik, gej, przeciwnik wspolnot autonomicznych). Jednak anegdota nakresla specyfike zjawiska.
I stąd w dobie kryzysu każda wspólnota autonomiczna chce wyciągnąć dla siebie jak najwięcej. Dlatego Hiszpanom trudno zjednoczyć się we wspólnej walce przeciwko politykom, bo zewsząd słyszymy odrębny głos każdej ze wspólnot. A słychać go mediów, zawsze skłaniających się ku którejś ze stron.
Jednak obudzili się. I dyskutują. I krytykują. I chcą coś zrobić. Tylko nie za bardzo jeszcze wiedzą jak. Szukają sposobu.
Życzę, żeby sprawę rozwiązano w bezkrwawej rewolucji. Nie poprzez wojnę domową.

piątek, 24 sierpnia 2012

Słowo o (braku) pracy


Na początek, ESPANISTAN ("La burbuja inmobiliaria" Aleix’a Saló), krótki filmik, który w prosty sposób pokazuje jak w Hiszpanii doszło, do czego doszło.




Teraz nadszedł czas cięć budżetowych we wszystkich sektorach (oprócz pensji polityków), zniesienia kilku wolnych dni pracy, obniżenia pensji pracowników sektora publicznego oraz ogromnego wzrostu bezrobocia wśród młodych.

Sytuacja na runku pracy wpływa na warunki zatrudnienia i prowokuje sytuacje wymagające komentarza. O umowach śmieciowych słyszeliśmy, o niewypłacaniu pensji w terminie również. Ale o wymaganiach wobec pracowników słyszy się mało. Taka na przykład kelnerka w sezonie pracuje tu 14godzin dziennie przez 6 dni w tygodniu z rzędu. Dzień przerwy i kolejne 6 dni pracy. A to za 3 euro za godzinę. Wcześniej spotykało się takie oferty przygotowywane specjalnie dla emigrantów, teraz nastąpiło wyrównanie szans i wszyscy zarabiają tak samo. Dlaczego godzą się pracować na takich warunkach? Bo w swoim zawodzie znalezienie pracy bez znajomości jest praktycznie niemożliwe. Gdy na popularnym portalu infojobs.com pojawia się ogłoszenie o pracę np. w marketingu, po 2 godzinach od zamieszczenia ogłoszenia widzimy 500 wysłanych aplikacji. Zatem Hiszpanie godzą się pracować za marne 3 euro za godzinę, bo za każda osobą stoi kolejka innych chętnych. Praca stała się towarem deficytowym – bierzesz albo nie.

Podśmiewamy się, że żyją z rodzicami do 30stki. Ale, gdy nie można znaleźć pracy NIGDZIE, co zrobić?

czwartek, 23 sierpnia 2012

Ciekawostka


Jak wygląda Twój podpis?

Założę się, że to nazwisko, pierwsza litera imienia+nazwisko lub pełne imię i nazwisko. Pracując dla jednego z banków zauważyłam ciekawostkę: Hiszpanie podpisują się najczęściej imieniem. Formularze, które wypełniali klienci banku były najczęściej sygnowane imieniem, oczywiście z jakimś „fiu-bździu” by uniemożliwić podrobienie podpisu.

Kilka przykładów: Carla, Natalia, Lorena, Noelia i imię męskie, którego nie pamiętam, a nie potrafię rozszyfrować
Analiza socjologiczna: Hiszpanie mają 2 nazwiska-pierwsze po ojcu i drugie po matce. Kobiety po ślubie nie przejmują nazwiska męża, natomiast dziecko otrzymuje pierwsze nazwisko ojca i analogicznie nazwisko matki. Zatem z ichniego na nasze, jeżeli tata nazywa się Juan Garcia (po ojcu) Moreno(po matce) a mama Maria Sanchez (po ojcu) Marcelino (po matce), to córka nazywać się będzie Ana Garcia Sanchez. Można by przypuszczać, że skoro nie istnieje to samo nazwisko, wiążące rodzinę i stanowiące mocny składnik tożsamości, być może ważniejszym i silniej związanym z samo-identyfikacją jest imię. A może i nie.
Macie inny pomysł na interpretację?

środa, 22 sierpnia 2012

Brudasy


Obiegowa opinia czy i nawet stereotyp głosi, że „Hiszpanie to brudasy”. Głównie takie sądy powtarzają mężczyźni (w mojej opinii zazdrośni o to, że południowcy masowo przyjeżdżają do Polski, gdzie na ulicy i w dyskotekach cieszą się dużo większym powodzeniem niż rodzimi Don Juanowie) i dotychczas ich nie komentowałam. Ale nadszedł czas.
Potwierdzam zatem: tak, Hiszpanie to brudasy.
Nie chodzi tu jednak o to, o czym pomyśleliście, czyli bycie brudnym, nieumytym. Nie. Hiszpanie to naród BRUDZĄCY. Nie dbający o czystość.
Podloga w barze w Granadzie
Swoją drogą nasuwa mi się myśl, iż jest tu pewien paradoks. Otóż hiszpańskie miasta są dużo bardziej „estetyczne” od polskich. Bardziej dba się tu o architekturę krajobrazu, w zaułkach znajdziemy rzeźby czy nowoczesne instalacje, zabawę kolorem, balkony zdobią wielobarwne kwiaty. Po spuszczeniu wzroku dostrzegamy jednak drugie dno, a dokładniej rzecz ujmując: podłogę. Ziemię pokrytą śmieciami. W barach normalnym jest rzucanie: chusteczek/ okruchów/ łupinek/ pestek/ opakowań/ innych (jakich?); na podłogę. I niespecjalnie się je sprzata, bo brudna podloga oznacza, ze bar cieszy się popularnoscia. Zasada, której mnie uczyła mama „jak zjesz cukierka i w pobliżu nie ma śmietnika, to włóż papierek do kieszeni” tu nie obowiązuje.
Stopień śmiecenia zależy oczywiście od miejsca (w restauracjach np. nie jest to aż tak widoczne) i regionu Hiszpanii. I nie chcę również generalizować i posądzać każdego Hiszpana o bycie brudasem i przypinać każdemu Polakowi łatki Czyściocha Na Medal. Jednakże wrażenie ogólne jest właśnie takie a nie inne.
Śmiecenie to nie tylko brudne ulice, ale i mieszkania. Brudne, w polskim rozumieniu. Bo jak do Polaka (a może i bardziej Polki) przychodzi gość, to mieszkanie musi być przynajmniej „ogarnięte” , żeby gość przypadkiem nie widział, że żyjemy w bałaganie (co swoją drogą jest ogromną hipokryzją), a jeśli nie zdążymy posprzątać, to przynajmniej przepraszamy za bałagan.
Hiszpanie się nie przejmują i nie przepraszają. Bo każdy przecież czasem ma bałagan. I tu dochodzimy do źródła hiszpańskiego bałaganu. Hiszpańskiego lenistwa.
Tak, tak, wiem, że to również stereotyp, ale tkwi w nim ziarenko prawdy. Lenistwo za którym idzie bałaganiarstwo związane jest z ogólnym „nieprzejmowaniem się”. Bo jak nie zrobisz czegoś dziś, to zrobisz jutro-i tyle. Bo dziś nie chce mi się zmywać i zrobię to jutro. Ale z tym nieprzejmowaniem się to też nie tak do końca prawda. Bo i Hiszpanom przeszkadzają śmieci na ulicy. I sami o sobie mówią, że są brudnym krajem i porównują się do innych, czystszych krajów. Ale mówią też, że śmiecą, bo wszyscy śmiecą. A spytani, dlaczego w takim razie nie zaczną czegoś zmieniać jako jednostka i oni sami nie wyrzucą papierka do śmietnika odpowiadają …że jest za daleko.


środa, 8 sierpnia 2012

Na dzień dobry, czyli zjawiska socjo-meteorologiczne


Rozpocznijmy od tego, co najbardziej oczywiste. Od pogody. 

Stwierdzenie, że sposób życia zależy od pogody nie jest szczególnie odkrywcze. Szczególnie w Polsce. Planując coś, wyjazd, wycieczkę czy nawet czynności tak codzienne jak zrobienie prania zawsze myślimy o pogodzie. Planując cokolwiek zawsze podejmujemy ten element ryzyka, czujemy dreszczyk emocji wyglądając rano za okno. A dzięki temu cieszymy się jak dzieci z każdego promyka słońca. Wystarczy jeden słoneczny dzień, a ludzie wynurzają się za swoich nor, by zaczerpnąć trochę z tego, co nie dane na co dzień. Po bulwarach, placach i lasach spacerują i starzy i młodzi, matki, ojcowie, dzieci i psy. Kawiarniane ogródki zapełnią się, kupujemy lody. Mało. Czy zastanawialiście się kiedyś, że pogoda warunkuje również rytm dnia? I to nie tylko w cyklu pracy rolników. Godziny posiłków, pracy? Ja nie. 

W Hiszpanii latem słońce nie wstaje przed 6.00. A jak już wzejdzie, to nie daje o sobie zapomnieć przez dobrych 15 godzin.  Szczęśliwi, którzy mają tu pracę, zaczynają ok. 9.00 i kończą ok. 20.00*. Oczywiście, jak wynikało by z prostej kalkulacji, nie pracują 11h. Między 14.00 a 17.00 się nie pracuje a za to się odbywa siestę.

Na początku buntowałam się. Że jak tak można, że leniwi, że strata czasu, że co tu robić. Do czasu. Okazuje się, że rzeczywiście w godzinach popołudniowych jest na tyle gorąco, że jakieś części mózgu najprawdopodobniej mają szansę ściąć się jak białko, a przynajmniej lekko podsmażyć.
Wtedy nie chce się absolutnie NIC. A jak się chce, to i tak nie można niczego załatwić „na mieście”, bo wszystko jest zamknięte (co swoją drogą dla mnie wciąż jest irytujące). Ulice są zatłoczone jak w pierwszych scenach „28 dni później”, a drogi szybkiego ruchu zakorkowane przez tych pędzących na obiad.
Co można zatem robić? Iść na plażę? Nie, bo to wyzwanie zbyt wymagające nawet dla najdzielniejszych plażowych skwarek. Jest ZA GORĄCO. Polecam zatem sprzątanie (tylko w klimatyzowanym pomieszczeniu) lub czytanie (tylko dlatego, że nie jestem w stanie usnąć w ciągu dnia, co jest zwyczajem typowo hiszpańskim).

Warto wspomnieć, że prócz słońca duży wpływ na istnienie siesty ma jedzenie, ale o tym kiedy indziej.

Skoro tylko taki Hiszpan skończy pracę o godz. 20.00, to nie dziwmy się również, że obiad zje ok. 21.00/22.00, gdy zachodzi słońce. I będzie to obiad OBIAD. Danie+deser. Czemu tak dużo? Bo i spać chodzą później. Wyobraźmy sobie, że odpoczywamy bezkarnie 2h w ciągu dnia. Nie będzie nam się chciało iść spać o północy, prawda? A żeby nie podejmować wieczornych ekspedycji o kryptonimie „tylko zajrzę co tam w lodówce”, Hiszpanie jadają dużo przed 22.00. Czy to zdrowo? Nie mam pojęcia, ale na pewno jest w tym jakaś logika.

Dodam, że taki tryb życia warunkuje też funkcjonowanie codzienne dzieci. Bo obiad razem je cała rodzina, więc widok 4-latków spacerujących z rodzicami za rączkę o godzinie 23.00 w czasie powrotu z obiadu w restauracji jest tu zupełnie na miejscu.

Słońce zaszło, obiad zjedzony, dzieci i starzy ludzie powoli zbierają się do snu i w tym czasie zaczyna się życie nocne. Najpierw botellón (botella – hiszp.. „butelka”), czyli picie na ulicy/placu/u kogoś w domu, w Polsce znany jako „bifor” a potem klub. I impreza trwa do białego rana. Zupełnie tak, jak w Polsce. Tylko, że w Polsce latem słońce wschodzi przed 4.00, a tu przed 7.00…

*Wykluczam tu niektórych urzędników, którzy o 15 kończą pracę oraz pracowników centrów handlowych (ponieważ są otwarte przez cały dzień)