Drodzy czytelnicy!
chwilowo nie ma mnie w Hiszpanii, a przebywam na terenie Chińskiej Republiki Ludowej.
Zatem zawieszam do odwołania pisanie na tym blogu, bo zebrało się mnóstwo obserwacji na temat Chin, których szkoda było by nie opisać! Chętnych i ciekawskich zapraszam na
www.djmadeinchina.blogspot.com
Hiszpania pod lupą
Blog ma charakter opisowy, co wynika z obserwatorskich zamiłowań Autora. Teksty tu zamieszczone można nazwać zapiskami antropologa-badacza, reporterskim bełkotem, (pseudo)socjologicznymi wywodami lub pamiętnikiem podróżnika. Terenem obserwacji jest Hiszpania, przepuszczana przez Polski filtr. Wszystkim zainteresowanym kulturą oraz kulturowością jako taką życzę smacznego. I zapraszam do refleksji.
środa, 3 października 2012
czwartek, 30 sierpnia 2012
Słowo o imigrantach
Nie ukrywajmy, Polska - w porównaniu
z innymi państwami europejskimi - nie jest krajem zróżnicowanym
kulturowo. Stąd tez nie dotyczą nas kwestie konfliktów
międzykulturowych czy religijnych o których słyszymy w telewizji.
Owszem, mamy mniejszości narodowe i etniczne, przedstawicieli innych
religii a nawet i czasem spotkamy na ulicy kogoś o innym kolorze
skóry, ale do Londynu czy Barcelony nam daleko. Prawie wszyscy
jesteśmy białymi katolikami.
Stąd też łatwo się wypowiadać
zarówno tym otwartym na migrację, jak i tym otwartym trochę mniej
lub wcale, bo podstawa wypowiedzi jest czysto teoretyczna. Możemy
bazować na faktach z innych państw, ale nie przekłada się to na
własne podwórko. I nie czas i miejsce by roztrząsać dlaczego tak,
czy jesteśmy otwartym państwem bez stosów czy bandą rasistów –
przenieśmy się na Półwysep Iberyjski.
Tu krajobraz jawi się zgoła
inaczej.
Dlaczego wyjaśnię fragmentem
artykułu z
http://wyborcza.biz/biznes/1,101562,8086249,Do_Hiszpanii_przestali_naplywac_imigranci.html#ixzz24YebXJIK
„W latach
1997-2007 w Hiszpanii powstało 6 mln miejsc pracy,
z czego aż 40 proc. zajęli cudzoziemcy. Ich populacja w Hiszpanii w
ciągu ostatnich dziesięciu lat wzrosła o 500 proc., do poziomu 5,7
mln, i stanowi ponad 12 proc. łącznej liczby ludności.
Gdy do sektora budownictwa przyszedł kryzys, rząd ograniczył znacznie programy rekrutowania robotników za granicą oraz zaostrzył przepisy imigracyjne. Hiszpania stworzyła również Program Dobrowolnych Powrotów, wypłacając zakumulowane zasiłki dla bezrobotnych jednorazowo osobom, które decydują się na powrót do domu.
Gdy do sektora budownictwa przyszedł kryzys, rząd ograniczył znacznie programy rekrutowania robotników za granicą oraz zaostrzył przepisy imigracyjne. Hiszpania stworzyła również Program Dobrowolnych Powrotów, wypłacając zakumulowane zasiłki dla bezrobotnych jednorazowo osobom, które decydują się na powrót do domu.
Najwięcej
imigrantów napłynęło z krajów Ameryki Południowej, Rumunii i
Maroka. Obecnie stopa bezrobocia
wśród imigrantów wynosi 30 proc., w porównaniu ze średnio 20
proc. w całej gospodarce.
W 2009 roku
populacja imigrantów wzrosła jedynie o 1 proc., podczas gdy na
przykład w 2007 aż o 17 proc. Prawie nigdy nie zdarza się, by
populacja imigrantów spadła, nawet w najgłębszej recesji,
większość z nich bowiem decyduje się zostać, nawet gdy nie ma
pracy, choćby ze względu na opiekę zdrowotną i szkolnictwo, pisze
"The Wall Street Journal".”
I tegoroczne
dane statystyczne:
![]() |
Obcokrajowcy w Hiszpanii - podzial na Europe i reszte Swiata |
![]() |
Obcokrajowcy w Hiszpanii - podzial wg prowincji |
![]() |
Obcokrajowcy w Hiszpanii - podzial wg regionu pochodzenia i plci |
Powyzsze dane dotycza obcokrajowcow przebywajacych w Hiszpanii legalnie, zarejestrowanych. Największymi
grupami imigrantów są przybysze z Ameryki Południowej i Rumunii. O
ile tych pierwszych traktuje się jak „swoich” (takich trochę
gorszych, ale swoich), to drugich uważa się za plagę. Sytuacja
zdaje mi się być analogiczna do pozycji Turków w Niemczech.
Najpierw otworzono dla nich rynek pracy, by robili to, czego rodzimi
mieszkańcy kraju nie chcą, a potem, gdy pracownicy ściągnęli do
kraju swoje rodziny i stali się zbyt widoczni, zaczęto narzekać.
W Polsce przecież również nie
mamy o Rumunach najlepszego zdania, tak samo zresztą jak o Cyganach
i… o kim właściwie mamy dobre zdanie?
Jednak zupełnie normalnym i
naturalnym jest, że swoją grupę zawsze ocenia się lepiej niż
grupę obcą, skąd powstają stereotypy i uprzedzenia.
(zainteresowanych procesami grupowymi i postrzeganiem grupy własnej
i obcej zapraszam do lektury „Psychologii społecznej” Elliota
Aronsona). Słyszy się mniej lub bardziej śmieszne żarty (każdy
zna przynajmniej jeden) i chamskie wyzwiska. Nie wyrażam tu
aprobaty, ale zaznaczam iż jest to zjawisko codzienne.
Jednak z racji skali imigracji
sytuacja w obu krajach wygląda inaczej, co pierwszy raz jest dla
mnie widoczne gołym okiem. Doświadczam masowego sprzeciwu i siły
uprzedzeń skierowanych w stronę Rumuńskich imigrantów.
Też jestem przecież imigrantem,
ale Hiszpanom to nie przeszkadza. „Masz pracę, jesteś czysta,
nie kradniesz i nie ciągniesz od państwa świadczeń socjalnych”,
słyszę. I to nic, że Hiszpanie w innych państwach też kradną i
też migrują za pracą bez znajomości języka (tak samo jak Polacy
do Anglii czy Niemiec). Nie powinni- mówią- tak samo, jak i oni nie
chcą, by ktoś do ich państwa przyjeżdżał kraść. Zgoda.
Ale dlaczego Rumuni kradną? Bo
mają duże rodziny a za to nie mają pracy. Dlaczego nie mają
pracy? Bo nie daje się im możliwości. Bo teraz mało kto ma pracę.
By legalnie mieszkać w Hiszpanii
(dotyczy to okresu powyżej 3 miesięcy) należy wyrobić Kartę
Pobytu. Do tego potrzebne jest zaświadczenie o zatrudnieniu od
pracodawcy (co rozumiem) lub posiadanie 30tys euro na koncie (co jest
dla mnie trochę niejasne. Przypuszczam, że jest to gwarancja, że imigrant przynajmniej przez kilka pierwszych miesięcy swojego
legalnego pobytu w Hiszpanii nie będzie kradł). Nie chcę tu
usprawiedliwiać ani krytykować ani jednych ani drugich.
Bądźmy szczerzy, imigranci to nie
zawsze zorganizowana grupa złodziei. Rumuńska młodzież
przyjeżdża na studia, wszyscy mili, uśmiechnięci, znający po 3
języki obce. Hiszpańskie domu sprzątają Rumuńskie pokojówki.
Nie są idiotami i doskonale wiedzą, co się o nich mówi.
A mówi się zawsze źle. Opinie
słyszę od prawicowców i lewaków, starych i młodych, po studiach
i po podstawówce. A Ci „dobrzy Rumuni” to wyjątki
potwierdzające regułę. To Rumun, ale dobry Rumun, pracowity.
Rumuni nie są wpuszczani do Hiszpańskich dyskotek, bo nie wiadomo,
co tam narobią. Oczywiście wyjątkiem jest, gdy jeden Rumun wchodzi
z grupą 5 Hiszpanów (to jeden z tych dobrych!). Otwierają więc
swoje dyskoteki, gdzie mogą się bawić bez obaw. Ale to już
segregacja! Brak integracji! Niechęć asymilacji i przyjęcia
hiszpańskiego stylu życia!
Rumuni jednak przyjeżdżają
każdego dnia, stawiając się sami na niższym szczeblu hierarchii
społecznej i zaciskając zęby, zostają. Dlaczego? Za chlebem? Za
lepszym życiem? Nie wiem.
Wiem natomiast, że w społeczeństwie
bulgocze. Bulgocze i wrze wszędzie mniej więcej to samo. W
Niemczech-Turcy, we Francji-ograniczenia wolności religii, w
Norwegii-Bravik, w Polsce-coraz silniejsze ruchy nacjonalistyczne wśród
młodych.
Bulgocze.
DLA ŻĄDNYCH WIĘKSZEJ ILOŚCI
INFORMACJI:
–
trochę więcej o migracji
-
Pełny tegoroczny raport Ministerstwa Pracy dot. imigracji (po
hiszpańsku, ale nazwy państw i dane statystyczne łatwo odczytać)
poniedziałek, 27 sierpnia 2012
Hiszpanów sposób na kryzys
Polacy to naród
narzekający i kłótliwy. I z obu tych cech wynika nasza swojego
rodzaju łatwość wyrażania sprzeciwu wobec władzy. Nie jest to
nic nowego, bo od stuleci zdolni jesteśmy do ogólnonarodowego
buntu. Czy to powstanie, czy wojna czy też zwykły strajk. Jak się
nam nie podoba, to górnicy i rolnicy blokują drogi, pielęgniarki
rozbijają w Warszawie miasteczko a nauczyciele głodują, studenci
demonstrują, a mniej ekstrawertyczni podpisują petycję. I prędzej
czy później coś tym naszym sprzeciwem wypracowujemy. I czy uznamy
to za zaletę czy wadę narodu, w chorobie i biedzie złączyć się
potrafim. Solidarność!
Hiszpanie to naród
uśmiechnięty i ugodowy. Stąd zbuntować się im trudniej. Tak samo
jak my, narzekają na polityków i tak samo charakteryzują się
dużym dystansem wobec władzy – my to my (uciemiężony lud) , a
oni to oni (politycy). Ale, gdy tak, jak w Polsce organizacje lokalne
jeszcze kuleją i świadomość skuteczności inicjatyw obywatelskich
jest dość niska (bo to wszystko, to powinni zrobić oni, politycy,
a nie my!) tu kuleje też świadomość możliwości jawnego
sprzeciwu. Co jest nagminnie wykorzystywane przez polityków.
Stąd nie zaczęto
protestować przeciwko skorumpowanym politykom i ich decyzjom
wcześniej. Dopiero teraz, gdy decyzje realnie wpływają na życie
obywateli. Gdy poobniżano im pensje, gdy świat widzi jak Hiszpański
król jeździ do Afryki polować na słonie broniąc jednocześnie
praw zwierząt, gdy reformy oświaty nie tylko obniżają poziom
edukacji ale i ograniczają możliwość studiowania młodzieży z
rodzin niezamożnych.
Oraz wreszcie, gdy
zauważono ile kosztuje utrzymanie polityków - przez rozczłonkowanie
funkcji we wspólnotach autonomicznych (w Hiszpanii jest ich 17 i to
coś jak nasze województwa, tylko bardziej niezalezne – hiszp.
comunidades autonomas) Hiszpania ma więcej polityków niż np.
Niemcy. Zauwazono również koszt złych inwestycji.
Malowniczy krajobraz
Hiszpanii uzupełniają pustostany lub niedokończone hotele czy domy
z okresu mega-konstrukcji, których teraz nikt nie jest w stanie
wykończyć, odkupić, utrzymać czy nawet rozebrać. A ogromne
połacie terenu zajmują bezużyteczne lotniska. Tak tak, np. w
okolicy Castellónu de la Plana otwarto zeszłego lata nowiutkie
lotnisko, które od tamtego czasu nie obsłużyło ANI JEDNEGO lotu.
Zresztą trudno się dziwić, jeżeli w takiej samej odległości od
Castellónu znajduje się świetnie prosperujące lotnisko w
Walencji. Ale znany polityk chciał coś zrobić dla społeczności
lokalnej (oficjalnie) i zbudował lotnisko. I wyobraź sobie, że tym
sposobem w Hiszpanii są 42 działające (ale czy rentowne?) lotniska
i z tego, co mi wiadomo, co najmniej 3 (Castellón, Ciudad Real,
Lerida) niedziałające.
Gdy już zaczęto
protestować okazało się, że to nie takie proste. Bo jak widać
ani maszerujący z każdego większego miasta w Hiszpanii do Madrytu
protestujący nie osiągnęli nic (prócz zwrócenia na siebie uwagi
mediów), ani Ci, którzy stworzyli w stolicy miasteczko
strajkujących. Bo władz sobie czeka aż się tłum protestowaniem
znudzi i rozejdzie, albo mu pomaga rozejść się trochę szybciej z
pomocą tarczy i gumowych kul
Ostatnio modną formą
protestu stało się obrabowywanie supermarketów w Andaluzji. Grupa
osób wkracza do sklepu, zapełnia wózki podstawowymi artykułami
(chleb, mleko itd.) i z tymże wózkiem wyjeżdżają ze sklepu, by
przekazać artykuły organizacjom pomagającym biednym andaluzyjskim
rodzinom. W ten sposób protestujący chcą pokazać, że sytuacja
jest tak zła, że Hiszpanie muszą kraść aby wyżywić swoje
rodziny. Ten sposob podchwycil również jeden z politykow i dziś
przewodniczyl takiej akcji. Szlachetne czy głupie, sensowne czy nie
- ocenę takiej formy protestu pozostawiam Czytelnikowi.
Widać jednak
wyraźnie, że społeczeństwo się obudziło. Ogromną przeszkodą
jednak w zorganizowaniu się i wspólnym, narodowym protestowaniu
jest poczucie odrębności wspólnot autonomicznych. Oprócz ruchów
separatystycznych Basków i Katalończyków, o których słyszymy w
telewizji, trzeba zaznaczyć, że tak naprawdę każdy region
Hiszpanii to inny dialekt, różnice w kuchni, tradycjach, a przede
wszystkim poczucie odrębności mieszkańców. Przynależność do
danej wspólnoty autonomicznej, to ważny składnik tożsamości
Hiszpana. Identyfikują się z miejscem, z którego pochodzą.
Dobrze, w Polsce też mamy Ślązaków, Górali, Kaszubów, ale
wszyscy jesteśmy Polakami, z tego samego kraju. A Hiszpan
przedstawiając się nie powie tylko, że jest Hiszpanem, tylko
zawsze doda skąd jest.
Znajomy opowiedzial, by zobrazowac stopien poczucia odrebnosci kazdego regionu historie, gdy to delegacja 5 hiszpanskich politykow z roznych wspolnot autonomicznych pojechala do Argentyny czy Wenezueli. Kazdy polityk zabral ze soba... tlumacza, by byc zrozumianym na miejscu gdy bedzie mowil nie w castellano, czyli urzedowym Hiszpanskim, a w swoim wlasnym jezyku tj. catalan, valenciano, euskara czy dialekcie. Mozemy sobie jedynie sprobowac wyobrazic miny politykow z Ameryki Poludniowej. Nie wierzylabym jednak tej historii w zupelnosci ze wzgledu na dosc specyficzny swiatopoglad znajomego (praktykujacy katolik, gej, przeciwnik wspolnot autonomicznych). Jednak anegdota nakresla specyfike zjawiska.
I stąd w dobie
kryzysu każda wspólnota autonomiczna chce wyciągnąć dla siebie
jak najwięcej. Dlatego Hiszpanom trudno zjednoczyć się we wspólnej
walce przeciwko politykom, bo zewsząd słyszymy odrębny głos
każdej ze wspólnot. A słychać go mediów, zawsze skłaniających
się ku którejś ze stron.
Jednak obudzili się.
I dyskutują. I krytykują. I chcą coś zrobić. Tylko nie za bardzo
jeszcze wiedzą jak. Szukają sposobu.
Życzę, żeby sprawę
rozwiązano w bezkrwawej rewolucji. Nie poprzez wojnę domową.
piątek, 24 sierpnia 2012
Słowo o (braku) pracy
Na początek, ESPANISTAN ("La burbuja inmobiliaria"
Aleix’a Saló), krótki
filmik, który w prosty sposób pokazuje jak w Hiszpanii doszło, do czego doszło.
Teraz nadszedł czas cięć budżetowych we wszystkich sektorach
(oprócz pensji polityków), zniesienia kilku wolnych dni pracy, obniżenia pensji
pracowników sektora publicznego oraz ogromnego wzrostu bezrobocia wśród młodych.
Sytuacja na runku pracy wpływa na warunki zatrudnienia i prowokuje
sytuacje wymagające komentarza. O umowach śmieciowych słyszeliśmy, o
niewypłacaniu pensji w terminie również. Ale o wymaganiach wobec pracowników
słyszy się mało. Taka na przykład kelnerka w sezonie pracuje tu 14godzin
dziennie przez 6 dni w tygodniu z rzędu. Dzień przerwy i kolejne 6 dni pracy. A
to za 3 euro za godzinę. Wcześniej spotykało się takie oferty przygotowywane
specjalnie dla emigrantów, teraz nastąpiło wyrównanie szans i wszyscy zarabiają
tak samo. Dlaczego godzą się pracować na takich warunkach? Bo w swoim zawodzie
znalezienie pracy bez znajomości jest praktycznie niemożliwe. Gdy na popularnym
portalu infojobs.com pojawia się ogłoszenie o pracę np. w marketingu, po 2
godzinach od zamieszczenia ogłoszenia widzimy 500 wysłanych aplikacji. Zatem
Hiszpanie godzą się pracować za marne 3 euro za godzinę, bo za każda osobą stoi
kolejka innych chętnych. Praca stała się towarem deficytowym – bierzesz albo
nie.
Podśmiewamy się, że żyją z rodzicami do 30stki. Ale, gdy nie
można znaleźć pracy NIGDZIE, co zrobić?
czwartek, 23 sierpnia 2012
Ciekawostka
Jak wygląda Twój podpis?
Założę się, że to nazwisko, pierwsza litera imienia+nazwisko
lub pełne imię i nazwisko. Pracując dla jednego z banków zauważyłam
ciekawostkę: Hiszpanie podpisują się najczęściej imieniem. Formularze, które
wypełniali klienci banku były najczęściej sygnowane imieniem, oczywiście z
jakimś „fiu-bździu” by uniemożliwić podrobienie podpisu.
![]() |
Kilka przykładów: Carla, Natalia, Lorena, Noelia i imię męskie, którego nie pamiętam, a nie potrafię rozszyfrować |
Analiza socjologiczna: Hiszpanie mają 2
nazwiska-pierwsze po ojcu i drugie po matce. Kobiety po ślubie nie przejmują
nazwiska męża, natomiast dziecko otrzymuje pierwsze nazwisko ojca i
analogicznie nazwisko matki. Zatem z ichniego na nasze, jeżeli tata nazywa się
Juan Garcia (po ojcu) Moreno(po matce) a mama Maria Sanchez (po ojcu) Marcelino
(po matce), to córka nazywać się będzie Ana Garcia Sanchez. Można by
przypuszczać, że skoro nie istnieje to samo nazwisko, wiążące rodzinę i
stanowiące mocny składnik tożsamości, być może ważniejszym i silniej związanym
z samo-identyfikacją jest imię. A może i nie.
Macie inny pomysł na interpretację?
środa, 22 sierpnia 2012
Brudasy
Obiegowa opinia czy i nawet
stereotyp głosi, że „Hiszpanie to brudasy”. Głównie takie
sądy powtarzają mężczyźni (w mojej opinii zazdrośni o to, że
południowcy masowo przyjeżdżają do Polski, gdzie na ulicy i w
dyskotekach cieszą się dużo większym powodzeniem niż rodzimi Don
Juanowie) i dotychczas ich nie komentowałam. Ale nadszedł czas.
Potwierdzam zatem: tak, Hiszpanie to
brudasy.
Nie chodzi tu jednak o to, o czym
pomyśleliście, czyli bycie brudnym, nieumytym. Nie. Hiszpanie to
naród BRUDZĄCY. Nie dbający o czystość.
Podloga w barze w Granadzie |
Swoją drogą nasuwa mi się myśl,
iż jest tu pewien paradoks. Otóż hiszpańskie miasta są dużo
bardziej „estetyczne” od polskich. Bardziej dba się tu o
architekturę krajobrazu, w zaułkach znajdziemy rzeźby czy
nowoczesne instalacje, zabawę kolorem, balkony zdobią wielobarwne
kwiaty. Po spuszczeniu wzroku dostrzegamy jednak drugie dno, a
dokładniej rzecz ujmując: podłogę. Ziemię pokrytą śmieciami. W
barach normalnym jest rzucanie: chusteczek/ okruchów/ łupinek/
pestek/ opakowań/ innych (jakich?); na podłogę. I niespecjalnie
się je sprzata, bo brudna podloga oznacza, ze bar cieszy się
popularnoscia. Zasada, której mnie uczyła mama „jak zjesz
cukierka i w pobliżu nie ma śmietnika, to włóż papierek do
kieszeni” tu nie obowiązuje.
Stopień śmiecenia zależy
oczywiście od miejsca (w restauracjach np. nie jest to aż tak
widoczne) i regionu Hiszpanii. I nie chcę również generalizować i
posądzać każdego Hiszpana o bycie brudasem i przypinać każdemu
Polakowi łatki Czyściocha Na Medal. Jednakże wrażenie ogólne
jest właśnie takie a nie inne.
Śmiecenie to nie tylko brudne
ulice, ale i mieszkania. Brudne, w polskim rozumieniu. Bo jak do
Polaka (a może i bardziej Polki) przychodzi gość, to mieszkanie
musi być przynajmniej „ogarnięte” , żeby gość przypadkiem
nie widział, że żyjemy w bałaganie (co swoją drogą jest ogromną
hipokryzją), a jeśli nie zdążymy posprzątać, to przynajmniej
przepraszamy za bałagan.
Hiszpanie się nie przejmują i nie
przepraszają. Bo każdy przecież czasem ma bałagan. I tu
dochodzimy do źródła hiszpańskiego bałaganu. Hiszpańskiego
lenistwa.
Tak, tak, wiem, że to również
stereotyp, ale tkwi w nim ziarenko prawdy. Lenistwo za którym idzie
bałaganiarstwo związane jest z ogólnym „nieprzejmowaniem się”.
Bo jak nie zrobisz czegoś dziś, to zrobisz jutro-i tyle. Bo dziś
nie chce mi się zmywać i zrobię to jutro. Ale z tym
nieprzejmowaniem się to też nie tak do końca prawda. Bo i
Hiszpanom przeszkadzają śmieci na ulicy. I sami o sobie mówią, że
są brudnym krajem i porównują się do innych, czystszych krajów.
Ale mówią też, że śmiecą, bo wszyscy śmiecą. A spytani,
dlaczego w takim razie nie zaczną czegoś zmieniać jako jednostka i
oni sami nie wyrzucą papierka do śmietnika odpowiadają …że jest
za daleko.
środa, 8 sierpnia 2012
Na dzień dobry, czyli zjawiska socjo-meteorologiczne
Rozpocznijmy od tego, co najbardziej oczywiste. Od pogody.
Stwierdzenie, że sposób życia zależy od pogody nie jest
szczególnie odkrywcze. Szczególnie w Polsce. Planując coś, wyjazd, wycieczkę
czy nawet czynności tak codzienne jak zrobienie prania zawsze myślimy o
pogodzie. Planując cokolwiek zawsze podejmujemy ten element ryzyka, czujemy
dreszczyk emocji wyglądając rano za okno. A dzięki temu cieszymy się jak dzieci
z każdego promyka słońca. Wystarczy jeden słoneczny dzień, a ludzie wynurzają
się za swoich nor, by zaczerpnąć trochę z tego, co nie dane na co dzień. Po
bulwarach, placach i lasach spacerują i starzy i młodzi, matki, ojcowie, dzieci
i psy. Kawiarniane ogródki zapełnią się, kupujemy lody. Mało. Czy zastanawialiście
się kiedyś, że pogoda warunkuje również rytm dnia? I to nie tylko w cyklu pracy
rolników. Godziny posiłków, pracy? Ja nie.
W Hiszpanii latem słońce nie wstaje przed 6.00. A jak już
wzejdzie, to nie daje o sobie zapomnieć przez dobrych 15 godzin. Szczęśliwi, którzy mają tu pracę, zaczynają
ok. 9.00 i kończą ok. 20.00*. Oczywiście, jak wynikało by z prostej kalkulacji,
nie pracują 11h. Między 14.00 a 17.00 się nie pracuje a za to się odbywa siestę.
Na początku
buntowałam się. Że jak tak można, że leniwi, że strata czasu, że co tu robić.
Do czasu. Okazuje się, że rzeczywiście w godzinach popołudniowych jest na tyle
gorąco, że jakieś części mózgu najprawdopodobniej mają szansę ściąć się jak
białko, a przynajmniej lekko podsmażyć.
Wtedy nie chce się absolutnie NIC. A jak się chce, to i tak
nie można niczego załatwić „na mieście”, bo wszystko jest zamknięte (co swoją
drogą dla mnie wciąż jest irytujące). Ulice są zatłoczone jak w pierwszych
scenach „28 dni później”, a drogi szybkiego ruchu zakorkowane przez tych
pędzących na obiad.
Co można zatem robić? Iść na plażę? Nie, bo to wyzwanie zbyt
wymagające nawet dla najdzielniejszych plażowych skwarek. Jest ZA GORĄCO. Polecam
zatem sprzątanie (tylko w klimatyzowanym pomieszczeniu) lub czytanie (tylko
dlatego, że nie jestem w stanie usnąć w ciągu dnia, co jest zwyczajem typowo
hiszpańskim).
Warto wspomnieć, że prócz słońca duży wpływ na istnienie
siesty ma jedzenie, ale o tym kiedy indziej.
Skoro tylko taki Hiszpan skończy pracę o godz. 20.00, to nie
dziwmy się również, że obiad zje ok. 21.00/22.00, gdy zachodzi słońce. I będzie
to obiad OBIAD. Danie+deser. Czemu tak dużo? Bo i spać chodzą później.
Wyobraźmy sobie, że odpoczywamy bezkarnie 2h w ciągu dnia. Nie będzie nam się
chciało iść spać o północy, prawda? A żeby nie podejmować wieczornych
ekspedycji o kryptonimie „tylko zajrzę co tam w lodówce”, Hiszpanie jadają dużo
przed 22.00. Czy to zdrowo? Nie mam pojęcia, ale na pewno jest w tym jakaś
logika.
Dodam, że taki tryb życia warunkuje też funkcjonowanie
codzienne dzieci. Bo obiad razem je cała rodzina, więc widok 4-latków
spacerujących z rodzicami za rączkę o godzinie 23.00 w czasie powrotu z obiadu
w restauracji jest tu zupełnie na miejscu.
Słońce zaszło, obiad zjedzony, dzieci i starzy ludzie powoli
zbierają się do snu i w tym czasie zaczyna się życie nocne. Najpierw botellón
(botella – hiszp.. „butelka”), czyli picie na ulicy/placu/u kogoś w domu, w
Polsce znany jako „bifor” a potem klub. I impreza trwa do białego rana.
Zupełnie tak, jak w Polsce. Tylko, że w Polsce latem słońce wschodzi przed
4.00, a tu przed 7.00…
*Wykluczam tu niektórych urzędników, którzy o 15 kończą
pracę oraz pracowników centrów handlowych (ponieważ są otwarte przez cały
dzień)
Subskrybuj:
Posty (Atom)